TRYB JASNY/CIEMNY

„Zaginiony klejnot Ferrary” – kiedy historia miesza się z teraźniejszością

Kiedy ginie znany kolekcjoner sztuki, a z jego domu znika obraz, wydawać by się mogło, że chodziło o zwykłą kradzież. Nic bardziej mylnego. W tej opowieści nic nie jest takie, jak się wydaje na początku. Odpowiedzi rodzą kolejne pytania, a niespodziankom nie ma końca.



Lubię polsko-włoskie historie, niestety większość z nich jest dość trudna do strawienia. Irytują mielizny fabularne, odpycha pretensjonalny styl. Zwykle ich autorzy wykorzystują najprostsze skojarzenia i odwołują się nie do prawdy, a do wyobrażeń o Włoszech. I choć to samo w sobie nie jest jeszcze klęską, to najczęściej prowadzi jednak do upadku. Inaczej mówiąc, miały być włoskie czary, a wychodzi pizza z ogórkiem kiszonym. Na szczęście zdarzają się wyjątki.

„Zaginiony klejnot Ferrary” to miłe zaskoczenie. Akcja toczy się w Ferrarze, a główny bohater to dziennikarz polskiego pochodzenia. Jest więc i włosko, i polsko. Przede wszystkim jednak jest to porządna historia kryminalna ze zgrabnie poprowadzonymi zwrotami akcji, zgubionymi tropami i zaskakującymi odkryciami. Jest dynamika, jest zaciekawienie, jest też galeria ciekawych postaci. Główny bohater klnie po polsku, ale kocha po włosku. Wplątuje się w kłopoty zauroczony spojrzeniem pięknej kobiety, próbuje rozwikłać zagadkę, korzystając z pomocy innej, z którą zresztą kiedyś coś go łączyło. Splątanie uczuciowe dodaje koloru akcjom śledczym i pościgowym. A zwrotów akcji nie brakuje. Co chwilę na planie pojawia się nowa postać, czasem to elegancki porucznik z Francji, czasem zakapturzony mnich przemykający bocznymi ulicami. Również przedmioty w tej opowieści są charakterne i niepokorne, by wspomnieć choćby znikający klejnot, kopyto diabła czy zabójczą chorągiew.

Nieoczywistym, choć tytułowym bohaterem tej powieści jest Ferrara. Każda opowieść gdzieś się dzieje, ale to „gdzieś” zazwyczaj nie odgrywa większej roli. Tutaj miasto jest poniekąd uczestnikiem wydarzeń, dzięki czemu włoskość tej opowieści staje się dosłowna i konkretna. Bohaterowie zmieniają plenery, przerzucają się adresami, odkrywają tajemne przejścia i mury. Aż by się chciało wziąć tę powieść i mapę, a potem wyruszyć w mroczne zaułki miasta w poszukiwaniu miejsc odwiedzanych w powieści. Szczególnie że autor postawił sobie też cel edukacyjny i przemyca w książce dużo informacji o samym mieście i jego historii. Nie może być inaczej, zważywszy że historia jest fabularną praprzyczyną tej powieści. Może chciałabym jedynie, by te informacje były bardziej wplecione w wydarzenia, nie w odautorski komentarz, przez co trącają trochę przewodnikiem turystycznym. Z drugiej strony jednak doceniam wysiłek, by osadzić akcję w prawdzie geograficznej i historycznej.

Autorem tej pełnej pasji opowieści jest Greg Krupa, który od 2004 roku mieszka we Włoszech, pierwotnie w okolicach Bolonii, a dziś właśnie w Ferrarze. I czas ten wykorzystał dobrze, bo w swej debiutanckiej powieści pokazuje, że ma nie tylko dużą wiedzę, ale i wyczucie włoskiego charakteru. Na swoich profilach w mediach społecznościowych dzieli się opowieściami o Włoszech, prezentując bliski mi sposób widzenia tego kraju, w którym spotyka się wiedza, wrażliwość i upodobanie do życia we włoskim stylu. W czerwcu tego roku postawił podobno ostatnią kropkę w swej nowej powieści, która tym razem będzie się działa w Bolonii i coś mi się wydaje, że również będzie w niej sporo historii i sztuki. Czekam niecierpliwie!

Magdalena Giedrojć


Greg Krupa „Zaginiony klejnot Ferrary”, Letra, Warszawa 2021.


Wybrane dla Ciebie

Copyright © italianki